poniedziałek, 6 lipca 2020

Chłopiec ze złotej porcelany - Rozdział 2 (#drarry)

Rozdział 2

Hogwart, rok 1993

    W cylindrycznym pomieszczeniu wypełnionym regałami z książkami oraz dziwnymi, cichymi odgłosami, znajdują się cztery postacie. Jedna z nich siedzi na środku pokoju, za biurkiem z nogami w kształcie szponów. Jest to żwawy staruszek, ubrany w błękitną szatę, tego samego koloru czapkę, podobną do fezu oraz okularami połówkami na nosie. Wygląda przyjaźnie, a jednocześnie dostojnie. Ma długą, siwą brodę i włosy. Mimo ekscentrycznego stroju, jego postawa wzbudza ogromny szacunek. Za plecami staruszka, na balustradzie antresoli cicho drzemie feniks, co jakiś czas uchylając jedno ze ślepi by kontrolować podejrzaną sytuację. Na szafie w kącie spoczywa zainteresowana Tiara Przydziału, złowrogo łypiąc na gości. Przy biurku stoi dwóch mężczyzn, a między nimi trzynastoletni chłopiec. Jeden z nich wygląda jak dorosła kopia dziecka. Ma długie blond włosy, które opadają mu kaskadą na ramiona, a stalowe spojrzenie jego oczu mrozi czarodzieja za biurkiem. Drugi zaś to niski, korpulentny pan z siwymi włosami, w prążkowanym garniturze. 
    Blondwłosy jegomość kładzie dłoń na ramieniu syna, a spanikowany najmłodszy zaczyna pojękiwać, udając poszkodowanego. 
- Żądam usunięcia tego nieudacznika ze stanowiska! - odzywa się nagle zimno ojciec trzynastolatka. Dopiero po chwili można zauważyć jak przez te kilka lat się zmienił. Na jego twarzy nie gości żaden, nawet złośliwy uśmiech, a widoczny jest tylko gniew. Można zauważyć, że nie ma to zupełnie związku z obecną sytuacją. Mina ta wygląda na wyrysowaną od dobrych kilku lat. Idealnie wypracowaną. W porównaniu do tej chłopca, która jest tylko marną grą aktorską. U dziecka widać, że jawnie obawia się zdemaskowania naciąganej szopki. Młodzieniec nie widzi, że siedzący za biurkiem profesor, zdemaskował go już dawno temu, a gra toczy się o coś zupełnie innego. Niekoniecznie związanego z nim samym. 
- Zapewniam pana, panie Malfoy, że wszyscy moi nauczyciele są świetnymi pedagogami i znają się na swoim fachu - oponuje czarodziej za biurkiem, siląc się na uprzejmy uśmiech. Lucjusz zaciska usta ze złości, zerkając na zlęknionego syna. Draco wpada w nieukrywaną panikę. Obaj domagają się zemsty za wyrządzoną chłopcu krzywdę, chociaż tak właściwie wyszedł z całej sytuacji bez większego szwanku. Jednak zniewaga rodziny Malfoy jest dla nich niewybaczalna. Plama na honorze jest większą skazą niż dobro innego człowieka. Tak uczono go już od najmłodszych lat. 
- Naturalnie Albusie, nikt nie kwestionuje twoich wyborów, jednak musisz przyznać, że pan Hagrid nie dopilnował swoich obowiązków. Zmuszony jestem usunąć go ze stanowiska - odzywa się nagle trzeci mężczyzna. Jest to niezaprzeczalnie Brytyjski Minister Magii, co można szybko zauważyć, po sporej wielkości orderze przypiętym do piersi. 
- Korneliuszu myślę, że...
- Żądam też ścięcia tego... czegoś! Nie pozwolę, żeby uszło mu to na sucho! - krzyczy wzburzony Lucjusz, mocniej zaciskając palce na zdrowym ramieniu syna. Blondyn w odpowiedzi wzdycha z bólu, tym razem już nie tak do końca udawanego. Od pewnego czasu dobro syna jest dla Lucjusza jeszcze większym priorytetem niż dotychczas. Wcześniej był dla niego ważny, ale od incydentu w teatrze, który Draco tak bardzo pragnie wypchnąć z pamięci, jest niezwykle poufały i "cieplejszy" wobec własnego dziecka. Mimo zimnego wizerunku nawet dla samej Narcyzy, wobec syna ma zawsze w zanadrzu gest uczucia. - Nie widzicie jak Draco cierpi?! Mógł zginąć! - wrzeszczy mężczyzna, zupełnie rezygnując z opanowanej postawy. Albus Dumbledore pociera oczy ze zmęczenia, zsuwając swoje okulary połówki z nosa. Wtedy chłopiec zostaje wyproszony z gabinetu, by dorośli mogli w spokoju omówić sytuację. 
    Więcej nie udaje mu się usłyszeć już tego dnia. Rubeus Hagrid zostaje oddelegowany ze stanowiska nauczyciela, nad hipogryfem wisi topór kata, a sam Draco Malfoy jest dumny z ojca i przekonany o jego racji. Dopięli swego. Kosztem kolejnej krzywdy innego człowieka. 

***
Malfoy Manor, Wiltshire, 24 grudnia 1993 r.

    Święta w 1993 były nawet gorsze niż te w 1991. Ze względu na samotność, ale nie tylko. Och! Ile Draco dałby wtedy za przeklętą samotność, ale wracając... Draco je śniadanie z matką, która sugeruje, że chętnie wybierze się na zimową przejażdżkę, a potem na bankiet do państwa Nott. Zaprasza syna, jednak ten kategorycznie odmawia. Nie przepada za Teodorem, a jednocześnie nie ma też ochoty na spotkania z ludźmi. Chce odpocząć. Nie ma ochoty udawać idealnego syna i dziedzica rodu. Wystawiony na te wszystkie spojrzenia. 
    Tego ranka, gdy matka wychodzi, Draco beznamiętnie wpatruje się w okno, czując się jeszcze bardziej samotnym niż zwykle. Odprowadza jej dorożkę wzrokiem tak długo, aż zniknie ona całkowicie za bramą wjazdową do dworu. Zostaje sam. Co jakiś czas słyszy śpiew aniołków pod sufitem, wygrywających na swoich małych skrzypcach i lutniach dźwięki pastorałek. Kolejny tandetny chłam, który ma przywołać ducha świąt w tym opuszczonym przybytku. Wzdycha. Z roku na rok wydaje mu się, że jego ojciec oddala się od ich rodziny coraz bardziej. Odczuwa brak jego miłości, tej którą tak skrupulatnie mu przekazywał jeszcze dwa lata temu. Lucjusz potrafi się nim tylko chwalić i wykorzystywać kiedy go potrzebuje. Nie rozumie, jak jednocześnie człowiek, który ukazuje emocje tylko przy nim, może być tak zimny wobec własnej żony i lekceważyć więź rodzinną. 
    Późnym wieczorem, kiedy siedzi w salonie przy kominku, czytając książkę, ogarnia go niesamowita złość. Nie potrafi wyrazić swoich uczuć w żaden sposób. Pragnie nie gniewać się na ojca za swoją samotność. Wie, że praca jest dla niego ważna. Ale chciałby stawiać się wyżej niż ona, a nie na równi, a może nawet niżej. Nie chce też winić matki za to, że uciekła z dworu. Jej bardziej doskwiera brak męża. Draco powoli zaczyna rozumieć, dlaczego jego matka jest tak zgorzkniała w ich obecności oraz czuje się lepiej gdy jest sama, zamknięta w swojej komnacie. Jest już wystarczająco duży by zrozumieć co takiego miała na myśli, mówiąc mu ostatnio, że "się dusi". Małżeństwo jego rodziców już dawno zostało tylko nic nie znaczącym papierkiem w teczce ukrytej w jednej z magicznych gablot. Obsesja jego ojca na punkcie pracy wyniszcza całą rodzinę od środka. Zgorzkniały trzynastolatek zaciska palce na okładce książki, kiedy drzwi do salonu się uchylają. W progu staje zupełnie pijany Lucjusz, podtrzymując się na nieodłącznej przy jego wizerunku lasce, w której zawsze ukrywa różdżkę. Draco obserwuje jak zręcznie zamyka za sobą drzwi. Zajmuje mu to dłuższą chwilę, ale w końcu mu się udaje. Chłopiec jest wyraźnie zaskoczony. Nie spodziewał się spotkać ojca w takim stanie. Do tej pory nigdy mu się to nie zdarzało. Nagle jego serce zalewają dziwne emocje, w tym silne poczucie troski. Dopada mężczyznę i łapie go w pasie, by pomóc mu usiąść. Lucjusz opada na kanapę, po czym wbija w niego zainteresowane spojrzenie, patrząc jak zdyszany siada obok niego. 
- Tak dawno nie widziałem mojego malucha - mówi z niespotykaną dla niego czułością. Zaskoczony, a jednocześnie odrzucony tą poufałością chłopiec odsuwa się od ojca na bezpieczną odległość. Lucjusz cuchnie drogą whisky mieszaną z winem i czymś do tej pory nieznanym, ale to zapewne ten słynny bourbon. - Nie odsuwaj się Draco, chodź bliżej. Ty jeden mnie rozumiesz - mówi miłym głosem, a potem przysuwa się do niego niezdarnie. Przez chwilę obaj spoglądają na siebie w milczeniu, zanim mężczyzna rozepnie guziki swojego płaszcza, by się z niego wyplątać. Trzynastolatek pomaga mu wyplątać dłonie z rękawów, chociaż instynkt podpowiada mu, by uciekł jak najdalej. Z dziwnego powodu odczuwa niewyjaśniony lęk, gdy jego pijany ojciec powoli wysuwa palce ze skórzanej rękawiczki. - Wiesz, spotkałem dziś tego Węgra. Naturalnie, pamiętasz Azima, prawda? - pyta retorycznie. Po twarzy młodzieńca przemyka cień. Oczywiście, że pamięta. Jak mógłby zapomnieć? To coś, czego nie jest w stanie wyrzucić z pamięci od dwóch lat. Coś, czego nie potrafił do tej pory pojąć. A im jest starszy i dojrzalszy, coraz bardziej wypiera z pamięci, chociaż wciąż nie może. Nie jest w stanie ukryć dziwnego strachu, który składani go do wstania. To czyni. Pragnie uciec przed wszędobylskim spojrzeniem, przed którym nic nie jest w stanie się ukryć. Jednak ciepła skóra, która dopiero co wydostała się spod rękawiczki dotyka jego nadgarstka. Palce oplatają się na nim, zmuszając by znów zajął swoje miejsce. Blondyn powoli siada obok ojca, który obserwuje go z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Otóż Azim wspominał o tobie...
- Myślę, że ta rozmowa... - zaczyna chłopiec drżącym głosem. Nie ma zamiaru tego słuchać. Dlaczego poruszył ten temat? Przecież mieli niepisaną umowę... mieli nie przysparzać sobie więcej bólu. Ojciec nie wygląda na tyle źle, by musiał z nim przesiadywać. Znów próbuje wstać, ale bez skutku. Ta rozmowa go nuży, a jednocześnie strasznie przeraża. Boi się tego, co może za chwilę paść z jego ust. 
- Milcz. Przecież powiedziałem ci kiedyś, że nie pozwolę cię nikomu dotknąć, prawda Draco? - oświadcza, a jego dłoń wędruje do policzka syna. Smukłe palce przesuwają się po skórze, a chłód obrączki ociera linię żuchwy, badając jej fakturę. Ręka dziecka opada swobodnie na udo, bo tylko to jest w stanie zrobić pod naciskiem tak silnego spojrzenia ojca. - Jesteś tylko mój - stwierdza, a treść tych słów dopiero po chwili uderza w niego niczym bicz. Rani jego do tej pory zlęknione serce. Dwuznaczność tych trzech słów jest okrutna. Miłość, którą ojciec go darzy, jest podszyta jakimś chorym zboczeniem. Po chwili rozumie, że ręka, która do tej pory spoczywała na nadgarstku, wsuwa się bezczelnie między jego uda. Chłopiec zamiera. Nie jest do końca pewien czy to co się dzieje jest prawdą. Zamyka oczy, a kiedy je otwiera, on nadal tutaj jest. Zsuwa dłoń z policzka na kark, zmuszając by się pochylił. Zimne usta powoli opadają na jego twarz i to wcale nie w rodzicielski sposób. Muska nimi skórę, której przed chwilą dotykał. Wstrząśnięty Draco zaczyna się wiercić. Nie tego się spodziewał. Próbuje zwalić winę na to, że rozpaczliwie pragnął uwagi. Chce myśleć, że przez jego ojca przemawia alkohol. Ale jego ruchy są stosunkowo płynne, język nie plącze się niezrozumiale, a palce wydają się doskonale radzić w przecieraniu szlaków. Draco rozumie, że przez dwa lata pielęgnował potwora jak coś pięknego, a to sprawiło, że ojciec stał się zachłanny i śmielszy. Przypomina sobie każdy jego dotyk. Zawsze w tym samym miejscu, za każdym razem inny. Ile oblicz, tyle dotyków. Widzi obłęd w jego oczach, kiedy wyciąga różdżkę i celuje nią w drzwi by je zablokować. Wycisza pomieszczenie, docinając chłopcu jedyną możliwą drogę ucieczki. Młodzieniec z pokorą i wstydem przyjmuje, że wszystko to czego tak uporczywie się trzymał jest wielkim kłamstwem. Zło nie było wytworem jego wyobraźni. Czaiła się pod jego drzwiami przez trzynaście lat, czekając na odpowiedni moment. Ewoluowało z miłości i przerodziło się w szaleństwo. Moment, który najwidoczniej właśnie nadszedł. Beztroskie dzieciństwo zniknęło, a zastąpiło je pełne goryczy prawdziwe życie.Wielkie lustro na przeciwległej ścianie kanapy drży, gdy pomieszczenie przeszywa głośny krzyk młodego Malfoya. W jego odbiciu widzi siebie, przygniecionego do obicia sofy, zupełnie nagiego, pod silnym ciałem własnego ojca, zbrukanego, zapłakanego, samotnego. Słyszy tylko obrzydliwy oddech Lucjusza, dyszącego mu na kark, wykręcającego jego ręce do tyłu i opadającego biodrami bezpośrednio między jego pośladki. - Poczuj mnie w każdej komórce ciała. Aż nie będziesz w stanie wyrzucić mnie z pamięci. Aż uświadomisz sobie, że na zawsze jesteś mój - syczy wprost do jego ucha, przygryzając brutalnie jego płatek. 
    Już nie krzyczy. Chociaż to boli. Tak bardzo boli... To trwa długo. Wystarczająco długo, by Draco poczuł się pusty. Potem były już tylko ciała, nic więcej. Koniec wspomnienia. 

***

    Matka wraca nad ranem. Słyszy jak bełkocze, uderza butami o posadzkę na dole, chichocze... w nocy echo niesie się niesamowicie w tym wielkim, pustym domu. Nie, to nie dom. Dom był tu, kiedy była tu rodzina. Teraz nie ma już nic. Pozostała tylko grupa aktorów, grających swoje role. Lucjusz Malfoy - głowa rodziny, idealny mąż, idealny ojciec, inteligentny, majętny człowiek - gwałciciel własnego dziecka. Narcyza Malfoy - piękna kobieta, matka, wspaniała żona, obyta, grzeczna, elegancka, wyrafinowana - zimna jak syberyjski mróz suka, udająca, że nic nie widzi. Draco Malfoy - syn, genialny uczeń, błyskotliwy chłopiec, gracz w drużynie Quidditcha - samotny dupek na skraju załamania nerwowego, którego każda wyrządzona innym krzywda wróciła z namiastką. Każdy z nich dniami wygłasza swoje kwestie, by nocą zmierzyć się z własnymi demonami. 
    Draco wierci się z bólu, łkając mocno w poduszkę. Jak to możliwe, że udało mu się dojść tu o własnych siłach? Zagryza zęby na jedwabnej poszewce, by przechodząca obok jego drzwi pijana matka nie słyszała, że jeszcze nie śpi. Kiedy wreszcie drzwi zamykają się za nią, znów oddaje się swojemu bólowi. Znów cierpi. Przywołuje obrazy, które wywołują niekontrolowany szloch. Jego włosy rozsypują się na poduszce, gdy skręca się w pozycji embrionalnej. Jest taki piękny, chociaż tak bardzo skrzywdzony. Nie wie co zrobić ze złamanym sercem, ani zdeptaną duszą. Nie ciało boli go najbardziej. Jego serce zostało dziś doszczętnie wyrwane. Zagryza wargę do krwi. Tak bardzo chce umrzeć. Wszystko co wydarzyło się wbrew jego woli, wraca z każdym zamknięciem oczu. Nie wiadomo kiedy ze zmęczenia odpływa w niespokojny sen. 
    Jego własne jęki wybudzają go około godziny dwunastej dnia następnego. Oczy są utkwione pusto w sufit. Słyszy pukanie do drzwi. Nie reaguje. Jest niemal pewien, że matka woła go na obiad, bo chce podzielić się wrażeniami z dnia poprzedniego. Czasem nawet ona potrzebuje się wygadać i pochwalić. Ale on... czuje się zapomniany przez śmierć. To właśnie tak jest być martwym w środku, a nigdy nie móc umrzeć?
- Zejdź na obiad - prosi cicho. Najwidoczniej nie doszła do siebie po wczorajszym bankiecie. Zapewne boli ją głowa. Draco nie może wysilić się na współczucie, chociaż bardzo chce. Coś kieruje jego ciałem, gdy wstaje. Czuje się wypruty z emocji. Niczym obserwator zupełnie obcej osoby. Bierze prysznic, nawet nie patrząc na samego siebie. Dotyka swojej skóry z obrzydzeniem. Machinalnie przesuwa palcami po każdym miejscu i ma wrażenie, jakby wszystko go paliło. Zamyka oczy, ale to nie przynosi żadnej ulgi. Pogarsza tylko jego stan. Płacze. Nie potrafi znieść tego, co się wydarzyło. Zamyka dopływ wody, jęcząc przy tym głośno. Chce wyrazić tym swój ból. Ale nie ten fizyczny, a wszystko to, co dzieje się w nim. Wszystko co sprawia, że wciąż widzi powtarzający się obraz. Każdy ruch przypomina jego dotyk. Każdy ruch wywołuje u niego cierpienie. Przypominają mu się słowa, które powoli zaczynają się sprawdzać. Czuje go wszędzie. Widzi wszędzie stalowe spojrzenie. Gdy wciąga na siebie ubranie, czuje smród alkoholu, chociaż nawet nie opuścił jeszcze pokoju. Materiał ociera się o jego skórę, a on zaciska mocno oczy. Schodzi po schodach. Czuje go w sobie. Jakby całe jego ubranie, ciało, skóra i dusza przesiąkły nim. - Draco, ojciec będzie dziś na obiedzie - wspomina uradowana kobieta, poprawiając dyskretnie włosy. - Dawno z nami nie jadł. Cieszysz się, prawda? - pyta, zerkając na niego. Trzynastolatek sztywno siada na swoim miejscu. Odczuwa niesamowity ból pośladków, który nijak ma się do myśli w jego głowie. Dopiero po chwili rejestruje co powiedziała. Czy się cieszy? Nie potrafi funkcjonować w stanie, w jakim go pozostawił. To jego debiut. Musi wysilić się i zagrać najlepiej jak umie. Jak nie grał jeszcze nigdy do tej pory. Musi odgrywać szczęśliwą rodzinę. To on staje się głową rodziny. To on dba, by matka nigdy nie dowiedziała się co wieczorem zrobił jej mąż. To on jest teraz głównym bohaterem, na którego ramionach spoczywa powodzenie spektaklu. 
- Jasne, bardzo się cieszę - mówi, a jego ton jest perfekcyjny. Niczym posąg. Wbija spojrzenie w drzwi.
    Kiedy Lucjusz wchodzi do salonu, nawet nie drgnie. Tylko oczy jeszcze walczą. Wtedy gdy podchodzi i całuje go w czoło jak idealny rodzic. Tylko oczy zdradzają jak bardzo go nienawidzą.  


niedziela, 1 grudnia 2019

Chłopiec ze złotej porcelany - Rozdział 1 (#drarry)

Rozdział 1

Malfoy Manor, Wiltshire, 24 grudnia 1991 r.

    Ciemny salon ogromnego dworu. Złoto okleja ornamenty sklepień i zdobionych mebli. Czarne drewno, z którego wykonane są szafy, szafki i komody. Perski, ogromny dywan w czarno-zielone wzory rozpościera się na marmurowym parkiecie. Po środku salonu, tuż obok, drogiego, srebrnego świerku stoi bogato zastawiony stół świąteczny. Przy nim - szczupły jedenastolatek, opierający nieelegancko łokcie na śnieżnobiałym obrusie. Za oknem jest już naprawdę ciemno, a na dodatek ciągle sypie śnieg. Pochylony nad pustym talerzem wygląda niczym posąg. Słabe światło świec oświetla jego kamienną twarz, na której rysuje się ogromne rozczarowanie. Blade, wąskie usta zaciskają się nagle w cienką linię z nieukrywanej frustracji. Nikt mu nie towarzyszy. Wygląda na smutnego i wściekłego jednocześnie. Zegar wybija dwudziestą, a on nadal tkwi w jednym miejscu.
- Czy panicz raczy sobie coś innego? - ktoś zadaje pytanie. Głos jest zlękniony i nieufny, jednak niesamowicie służalczy. Chłopiec przenosi wzrok na skulonego przy jego nogach w pokłonie skrzata domowego. Zagryza mocno dolną wargę niemal do krwi. Powoli wypuszcza wstrzymywane jeszcze chwilę temu powietrze i uśmiecha się sztucznie. 
- Prezenty, podaj - warczy w stronę stworzenia, które posłusznie rusza w kierunku ozdobionej na złoto choinki. Chwilę potem widzimy jak blondyn rozrywa kolorowe pudełka, wyciągając coraz to nowe rzeczy, ale żadne z nich nie wywołuje uśmiechu na jego twarzy. Odrzuca śnieżne kule, książki, gustowne szaty i nawet najnowszy model miotły. Wtedy do pomieszczenia wchodzi kolejna postać. 

- Idź spać - zaczyna surowo blondwłosa kobieta, ubrana w jedwabną koszulę i podomkę w kolorze kremowym. 

- Jeszcze wcześnie - odpowiada dziecko bezbarwnie, zupełnie jakby w jego głosie nie było ani krzty życia. Zupełnie jakby się tego wyuczył. Jakby był aktorem, a to była jego dobrze znana rola. Kobieta zerka na stół, a jej spojrzenie pada bezpośrednio na pusty talerz syna. 

- Po co tu siedzisz? I tak nie jesz - wwierca się urażonym spojrzeniem w chłopca, który nawet nie reaguje. Bierze w dłonie kaszmirowy, szary szalik i uśmiecha się tak kłamliwie, że nawet skrzat ucieka w popłochu. - On nie przyjdzie Draco, pracuje, tłumaczyłam ci już, że twój ojciec...

- Dość! - ucina chłopiec chłodno, oplatając szyję szalikiem. Przez chwilę wtula w niego nos, wdychając tylko zapach drogiego materiału. Nic poza nim. - Dobranoc - mówi po chwili, wstając od stołu i rusza w kierunku drzwi. Kobieta wzdycha ciężko, opadając na krzesło przy stole. 

- Podaj paszteciki - prosi skrzata, który pośpiesznie zbliża się do niej z talerzem pełnym pyszności. Wtedy Lucjusz wrócił dopiero późno w nocy, kiedy Draco już spał. 

*** 

    Draco budzi się wcześnie rano. Nie kłopocząc się poranną toaletą zbiega w pidżamie po schodach, naiwnie łudząc się, że zastanie ojca przy śniadaniu. Chce życzyć mu Wesołych Świąt, zanim wyjdzie do pracy. Naturalnie. Lucjusz zbiera się do wyjścia. 

- Ojcze - cieszy się chłopiec, a jego oczy rozpromieniają się gdy zastaje mężczyznę wciągającego właśnie płaszcz. Lucjusz zerka na syna z niesmakiem, widząc, że jest jeszcze nie ubrany. - Mam dla ciebie prezent i...

- Draco, ubierz się! Wybierzesz się z matką do Londynu na spektakl. Bardzo na ciebie liczę synu, będzie tam pewna ważna osobistość, dołączę do was na miejscu - informuje go surowo, wciągając jedną ze skórzanych rękawiczek. 

- Ale... 

- Tak, tak, Draco. Wesołych Świąt - na odchodne całuje chłopca w czubek głowy i wchodzi do kominka, uprzednio biorąc garść proszku fiuu ze słoiczka przy oknie. - I pamiętaj Draco, jesteś już dorosły - uśmiecha się, po czym znika w zielonych płomieniach. Jedenastolatek rzuca niedbale w kąt pudełko, które do tej pory nerwowo ściskał w dłoniach i zniechęcony wraca do swojego pokoju. 


***

    Jest naprawdę zimno, kiedy razem z matką jadą dorożką, drogą prowadzącą przez sam środek świątecznego jarmarku. Przekrzykujący się Londyńczycy bezczelnie podbiegają do nich, proponując swoje towary. Szklane renifery, wirujące w powietrzu aniołki, ręcznie malowane bombki z ruchomymi wizerunkami i porcelanowe chatki - wszystko wysokiej jakości. Ręczne ozdoby i świąteczne prezenty. Wszystko to, co zachwyca każdego, oprócz nich. Tak, jakby piękno było zarezerwowane, a oni widzieli już wszystko. Mimo tego Draco jest niezmiernie podekscytowany świąteczną atmosferą i myślą, że spędzi popołudnie w towarzystwie ojca. Narcyza owija się tylko szczelniej szalem z lisiego futra, nawet nie zerkając na ozdobione stragany i budki. Kiedy wreszcie docierają na miejsce, chłopiec wyskakuje błyskawicznie z wozu i podaje matce dłoń. Kobieta elegancko schodzi po stopniach, unosząc rąbek czerwonej sukni wieczorowej, uważając by jej nie zadeptać. Oboje wchodzą do środka londyńskiego teatru, nie kłopocząc się przeciskaniem w kolejce. Pozycja Malfoyów w świecie czyni cuda. Wystarczy tylko machnąć nazwiskiem i już traktują cię jak lorda, którym jego ojciec niezaprzeczalnie był. Dlatego właśnie wzbudzali tak ogromny szacunek. Oboje elegancko ubrani, są zaproszeni do wynajętej loży, w której czeka już na nich Lucjusz wraz z nieznajomym mężczyzną, wyglądającym na Węgra. Człowiek ten ma długie, skręcone, czarne włosy i śmieszne wąsy. Jego skóra niesamowicie różni się od tej Dracona, kiedy wymieniają wzajemny uścisk dłoni. Przez chwilę chłopiec ma wrażenie, jakby ciemne oczy przeszywały go na wylot, wywołując na jego plecach dreszcz niepokoju. Rumieni się nieświadomie, onieśmielony sposobem wypowiadania twardo jego imienia przez trzydziestolatka. Nie uchodzi to uwadze ojca chłopca, który zaborczo kładzie dłoń na ramieniu syna. Blondynek przenosi na niego swoje spojrzenie, gdy ten uśmiecha się pokrzepiająco, dodając mu otuchy. Podejrzenia jedenastolatka wzmaga strach, jaki odczuwa siadając na fotelu między nimi. Ma wrażenie, że czarodziej ten nie spuszcza z niego wzroku i nie jest to zwykła, mentorska sympatia. Loża jest tego dnia tylko dla nich. Światła gasną. Na scenę wchodzi pierwszy aktor, a punkt świetlny reflektora pada tylko na niego. Draco rejestruje, że jest to spektakl śpiewany - opera bądź operetka. Nie zna się na tym za dobrze, tak jak i jej nazwy, ale jest wrażliwy na sztukę i potrafi docenić prawdziwy kunszt. Szybko wychwytuje słowa smutnej pieśni głównego bohatera o przemijaniu życia i niesprawiedliwości świata. Wydaje mu się to bardzo poetyckie i może trochę zbyt polityczne. Zafascynowany siedzi nieruchomo między Węgrem, a własnym ojcem pogrążonymi w biznesowej rozmowie. Tak, jakby nic nie mogło im przerwać. Nawet żałosny płacz bohatera. Spogląda na siedzącą z przodu matkę, która nachyla się nad balustradą, by być jak najbliżej spektaklu i doznać wewnętrznego oczyszczenia. Panuje półmrok, kiedy czyjaś dłoń opada na kolano dziecka. Zdezorientowany Draco odrywa wzrok od sceny i spogląda na ciężką, ciemną skórę ręki, która niby przypadkiem prześlizguje się po jego nodze. Nie reaguje. Z ciekawością i pewną dozą szoku patrzy, jak węgierskie palce suną po jego eleganckich spodniach od kolana, wzdłuż uda i zatrzymuje się niebezpiecznie blisko jego kroku. Palce cały czas ugniatają go przez drogi materiał. Nie podoba mu się to. Wciąga wystraszony powietrze. W panice spogląda wystraszonym spojrzeniem na ojca, który tylko pokrzepiająco klepie go po ramieniu. Nawet nie odwraca wzroku od sceny, zupełnie jak obcy, który cały czas przesuwa palcami w górę i w dół. To sprawia, że blondyn pochyla się lekko w przód, by zacisnąć mocno powieki w obronie przed napływającymi do oczu łzami. Wierzy, że gdy uchyli powieki, to wszystko zniknie. Ale nie znika. A trwa cały akt. Nie wędruje dalej. Pali, ale nie dotyka wrażliwych miejsc. Cały czas tam jest. Niepisana umowa między obcokrajowcem, a jego ojcem. Draco milczy cały ten czas, nie wiedząc jak powinien się zachować. Drży, kiedy palce Lucjusza mocno zaciskają się na jego ramieniu. Jakby próbował przygotować go na coś jeszcze gorszego. Dopiero po chwili rejestruje, że obaj kłócą się o coś, a węgierska ręka pnie się zdecydowanie za wysoko. Chce uciec, jednak tego nie robi. Dłoń dotyka jego ściśniętego kroku, badając idealnie fakturę tamtejszego materiału. Jasnowłosy wstrzymuje oddech, nie pozwalając sobie na niewinność czy dziecinność. Wytrzymuje obmierzły dotyk w milczeniu, wyobrażając sobie, że jest aktorem na scenie, który musi odegrać swoją rolę mimo każdej przeciwności. Zagra ją, a potem zapomni o tym obrzydliwym wydarzeniu, łamiącym jego psychikę. Zupełnie jak ten aktor na początku przedstawienia. Zaśpiewa swoją żałobną pieśń, a potem zamilknie. Rozlegają się głośne oklaski, gdy na scenie zjawia się ten zapomniany śpiewak z początku przedstawienia. To wtedy Draco po raz pierwszy czuje się zdradzony przez aktora, który przecież miał odejść. Nie wie co począć z ręką, coraz bardziej naciskającą na jego intymne miejsca. Tym razem pieśń aktora jest bardziej rozpaczliwa i przepełniona bólem. Blondyn nie rozumie żadnego słowa, które wydobywa się z jego ust. Mimo to, utożsamia się z bohaterem, wsłuchując w kolejną smutną sonatę o niezrozumiałym przesłaniu. Kończy się akt, a palce znikają. Narcyza wstaje z miejsca ze łzami w oczach i wychodzi, uprzednio informując mężczyzn dokąd zmierza. Węgier uśmiecha się do Draco, na co ten krzywi się sztucznie w odpowiedzi. Nie jest w stanie zmusić się do uśmiechu, ani też nie może powstrzymać czających się niedaleko łez, więc mocno zaciska powieki. Lucjusz nie wygląda na zbytnio zadowolonego, ale nadal nie zabiera dłoni z ramienia syna. To dodaje chłopcu otuchy, który po raz pierwszy daje o sobie znać, wzdychając głośno. Ojciec uśmiecha się zimno do rozpromienionego mężczyzny, odpalającego filuternie papierosa. 

- Uczysz się, fiú? - pyta łamaną angielszczyzną, a w jego głosie czai się dziwny podtekst, mimo twardej oprawy. Jedenastolatek niepewnie kiwa głową, zerkając na ojca. Czuje tylko obrzydzenie, ale jest zbyt przerażony by reagować samodzielnie. 

- W Hogwarcie. Należy do Slytherinu - mówi z dumą Lucjusz, zwalniając syna z odpowiedzi. Obaj Malfoyowie dostrzegają bezrozumne spojrzenie Węgra. - Rozważam czy nie przenieść go do Durmstrangu. Mają lepszy program nauczania i przede wszystkim uczą czarnej magii, a nie tylko jak się przed nią bronić - dodaje wyniośle. Draco milczy, obserwując ich zmieszany. Węgier raczej nie przykłada większej wagi do słów starszego Malfoya, bo cały czas bacznie przygląda się chłopcu. Blondyn od razu pąsowieje, rozumiejąc co takiego ma na myśli obcokrajowiec. Draco jest dzieckiem, ale jest też niezmiernie błyskotliwy. Doskonale wie, że w tamtym momencie wolałby być bezrozumnym półgłówkiem i żyć w nieświadomości. 

- Och naturalnie! U nas mamy takie jak to się u was mówi... hálóterem dla takich chłopców jak ty - szuka odpowiednich słów, klepiąc Lucjusza poufale po dłoni. Draco już ich nie słucha. Narcyza właśnie wraca na miejsce, rzucając synowi dziwne spojrzenie. Młody Malfoy prycha pod nosem, zaciskając mocno uda, bo już po chwili światła gasną ponownie. Dłoń Węgra wraca na wcześniej wytyczony szlak, a ta ojca znów ląduje na jego ramieniu, jakby mężczyzna bał się, że jego syn zaraz ucieknie. Najwidoczniej jedenastolatek cały się trzęsie, bo uścisk staje się bardziej opiekuńczy. Kiedy tego dnia sztuka się kończy, chłopiec jest spocony i blady, jego ojciec równie zmęczony i wściekły, a Narcyza jakby nieobecna. Węgier za to niesamowicie zadowolony, przesadnie żegna się z dzieckiem, obejmując go mocno. Gładzi przy tym dół jego pleców, co niesamowicie złości Lucjusza. Jednocześnie Malfoy zaciska mocno usta, milcząc wymownie. Narcyza natomiast odwraca wzrok, podczas gdy Draco stoi jak słup, oddychając ciężko. Znów zdradzony. - Może ty i tata odwiedzicie mnie kiedyś w moim rodzinnym Eger? - pyta radośnie. Blondyn przełyka głośno ślinę, gdy ojciec odciąga go od mężczyzny. 

- Zobaczymy - ucina, a na twarz nieznajomego wstępuje niezadowolony grymas. 

- Zapraszam - nalega, sunąc wzrokiem po drobnym ciele chłopca. Młody Malfoy dumnie wypina pierś, nie mając zamiaru się złamać. Czuje się bezpieczniej, wsparty plecami o pierś ojca, który przyciska go do siebie. Z drugiej strony wykroczył już poza sferę swojego strachu i nie czuje zupełnie niczego. Jedyne o czym marzy to znaleźć się w swoim domu i zapomnieć. Zamiast tego sterczy tu, nie zdradzając ani na chwilę swojego przerażenia. Chce tylko pokazać się ojcu z najlepszej strony. Tylko to się liczy. 

- Może kiedyś - wtrąca się Narcyza. Węgier całuje wierzch jej dłoni w geście pożegnania. Ostatni uścisk rąk z Lucjuszem, zanim rozstaną się przy wyjściu z teatru, obrzucając się wzajemnymi, ostrymi spojrzeniami. Draco zamyka oczy, gdy suną dorożką przez jarmark. Teraz nawet żałośni sprzedawcy już go nie cieszą. 
***


    Tego wieczoru Draco praktycznie się nie odzywa. Zaszywa się w swoim pokoju do godziny dwudziestej pierwszej, leżąc bezwładnie wśród puchowych poduszek. Nie reaguje na wołanie na obiad, ani prośby matki. Tkwi pusto, oderwany od rzeczywistości, ciągle mając przed oczami obrzydliwego Węgra, który pozwolił sobie na takie rzeczy. Bardziej dobijającym faktem było jednak to, że Lucjusz nie reagował, a wręcz przyzwalał na takie zachowanie. A matka... Matka odwracała tylko wzrok. O ile cokolwiek widziała. Była zbyt pochłonięta samą sobą. Uderzony tą bezczelną zdradą, nie potrafi wydusić z siebie ani słowa. Nie potrafi zrozumieć, dlaczego rodzina, która była mu najbliższym dobrem, odwróciła się od niego w tak perfidny sposób. Nie umie też pojąć, jak powinien teraz na nich reagować. Z jednej strony przyczynił się do osiągnięcia celu ojca, z czego powinien być dumny. Z drugiej strony stał się środkiem, którym nie powinno stać się jedenastoletnie dziecko. Czuje tak ogromne obrzydzenie do swojej rodziny, że nie potrafi im spojrzeć w twarz. Jednak największe obrzydzenie czuje do samego siebie. Kiedy zamyka oczy, świadom, że chce zasnąć, słyszy jak jego ojciec i matka się kłócą. Są to tak głośne krzyki, że z ciekawości postanawia wyjść z pokoju. I tak przy takim wrzasku nie potrafiłby zasnąć. Zakrada się więc bezszelestnie na antresolę schodów, wychylając przez balustradę by lepiej słyszeć. Zastaje ich oboje w hallu na dole. Narcyza krzyczy coś niezrozumiałego, a Lucjusz tylko milczy. Matce zdarzało się mówić po francusku, gdy była wzburzona. A Draco jeszcze nie do końca opanował ten język, chociaż bardzo się przykładał. Po chwili wściekła kobieta wkracza do bawialni, uprzednio trzaskając drzwiami, a ojciec ani drgnie. Nie rusza w ślad za nią. Stoi tylko i wpatruje się pusto w posadzkę oraz swoje lakierowane buty. Jedenastolatek ostrożnie schodzi po schodach i pociąga ojca za rękaw. Zupełnie tak samo, jak robił to gdy był dzieckiem. Poruszony tym gestem Lucjusz przenosi na niego swoje spojrzenie. Wtedy chłopiec zauważa w jego oczach skrywane łzy. Kuca naprzeciw syna i uśmiecha się przepraszająco. Chłopiec milcząc obejmuje ojca, wybaczając mu to co się stało. Nie może. Chociaż bardzo chce, naprawdę nie potrafi go nie kochać. I chociaż myśl, że jego własny ojciec potraktował go jak kartę przetargową nie daje mu spokoju, to nie chce się za to gniewać. Lucjusz i on nie mają idealnych kontaktów. Draco jest raczej rozpieszczonym dzieciakiem, który zawsze dostaje to, czego chcę, jednak nie rodziców. Oboje są zawsze zajęci czymś ważniejszym. Wspólne wyjścia traktuje jak nagrodę i wielokrotnie przyłapuje się na tym, że odlicza dni do każdego kolejnego. Drogie prezenty przypominają mu zazwyczaj o danej obietnicy, dlatego tak kurczowo się ich trzyma i często przechwala. Tym razem żaden prezent nie wynagrodzi mu krzywdy. Tak sądził. Ale trzymając w objęciach ojca, który szczerze żałuje i czuje się tak strasznie winny, nie umie inaczej. Musi mu wybaczyć. Jest to egoistyczna pobudka. Jeżeli nie zrobiłby tego, zostałby pustą skorupą, która nie ma się już zupełnie czego trzymać. Wszystkie wzorce by umarły, a on czuje się wystarczający samotny już teraz. Nie może pozwolić sobie na dalsze pogrążanie w tej bezwzględnej ciemności. 

- Nigdy więcej nie pozwolę nikomu cię tknąć - oświadcza pewnie mężczyzna, patrząc w załzawione oczy dziecka. Draco nie mówi tego dnia już nic więcej. Gdy rozstaje się z ojcem, który jak dawniej układa go do snu, wie, że to więcej się nie powtórzy. Lucjusz nie robił tego nigdy. To była jednorazowa sprawa. Chce w to wierzyć, chociaż podświadomie się boi. A mimo to ufnie zasypia w swoim łóżku, gdy ojciec przykrywa go troskliwie kołdrą.

sobota, 30 listopada 2019

Chłopiec ze złotej porcelany - Prolog (#drarry)


Prolog

Dunton Green w hrabstwie Kent - Anglia rok 1986

Ogromny plac zabaw dla dzieci rozpościerał się na jakiś kilometr w stronę jeziora. Wielkie pasy zieleni oddzielał co jakiś czas rząd karłowatych drzewek z rodziny iglaków. Przypominał on raczej labirynt, wśród którego można było znaleźć piaskownicę, parę huśtawek czy też drewniane koniki. Dzieci biegały wokół tej plątaniny roślin, goniąc się i bawiąc w tylko im znaną grę. Co chwila piszczały radośnie, gdy jedno schwyciło drugie, by już za chwilę wrócić do przedniej zabawy. Nieopodal sennego jeziora, nad którym unosiła się mleczna mgła, na drewnianym, wilgotnym pomoście, stał niewielki chłopiec wraz ze swoim ojcem. Idealna, mała kopia eleganckiego, poważnego mężczyzny. 

- Proszę tatusiu, tylko ten jeden raz - pisnął nagle dzieciak, ciągnąc rodzica za rękaw szaty. Jego rumiana buzia promieniała, gdy mijająca go dziewczynka machnęła do niego drobną rączką. Włosy błysnęły w świetle chylącego się słońca, kiedy niepewnie skłonił w jej stronę głowę. Na początku zawstydził się lekko, kryjąc za dorosłym wpatrującym w horyzont, ale już po chwili dumnie odmachał rączką. 

- Draco, upominam cię. Malfoyowie nie zniżają się do biegania beznadziejnie po błocie - oświadczył mężczyzna, z odrazą zerkając na rozbawionego małego rudzielca, który ocierał rękawem brudną buzię, podnosząc leniwie z ziemi. Dziecko posłało mężczyźnie krnąbrne spojrzenie, po czym bezczelnie wróciło do zabawy, zupełnie nic nie robiąc sobie z umorusanego ubrania. 

- Tylko na chwilę, proooszę - błagał blondynek, wgapiając w ojca wielkie, szarobłękitne oczy. Mężczyzna wyglądał na zirytowanego, ponieważ syn uporczywie ciągnął go za rękaw, psując nienaganną postawę. Przez to obaj wyglądali nadzwyczaj dziwnie i niezbyt wyrafinowanie. Po chwili ojciec westchnął ciężko, kucając naprzeciwko malucha, by móc spojrzeć w jego oczy. Zmieszane dziecko odwróciło wzrok, miętosząc w rączce rąbek swojego szarego płaszcza. 

- Draconie Lucjuszu Malfoy'u... - zaczął, na co zaciekawiony maluch znów wlepił w niego niego niewinne, wręcz czyste spojrzenie. - Nie ubrudź się za bardzo - oświadczył surowo mężczyzna, całując synka w czubek głowy. Zażenowany ojciec chrząknął, stanowczo popychając chłopca w stronę piegatej dziewczynki, która wyciągała w jego stronę dłoń, by zachęcić go do zabawy. 

- Panie Malfoy - dygnęła grzecznie, łapiąc za rąbek swojej zielonej sukienki i skłaniając przy tym głowę. Ojciec chłopca uśmiechnął się nieznacznie, głaszcząc małą po głowie. 

- Pansy - zwrócił się do niej po imieniu, gdy wpatrywała się w niego błyszczącymi, piwnymi oczami. Draco splótł palce z tymi dziewczynki, odciągając ją od jeziora. - Uważaj Draco - upomniał go surowo ojciec, gdy ten biegiem oddalał się w kierunku karłowatych drzewek, pomiędzy którymi majaczyła para huśtawek. 

- Jesteś zbyt pobłażliwy, Lucjuszu - usłyszał nagle mężczyzna, gdy podeszła do niego młoda kobieta. Zwrócił się w jej kierunku, całując wierzch jej dłoni. Na jej drobnym palcu połyskiwała złota, grawerowana obrączka, identyczna jak ta na palcu mężczyzny. 

- To ostatni raz... - westchnął cicho, gdy ta kładła mu dłoń na policzku. Z pozoru zwyczajna rodzina, ceniąca się ogromnym szacunkiem i powagą, skrywała w sobie tak wiele tajemnic. Uczucia z czasem zanikają, a mrok przedziera się przez nasze serca tak bardzo, że w końcu nie zostaje z niego nic - tylko rozdarte na strzępy, puste skorupy. Bez uczuć. Bez życia. Bez miłości.

piątek, 29 listopada 2019

Oby nie było tak źle...


Witaj zbłąkana duszo!

Moja ostatnia praca na wattpadzie, którą skrupulatnie pisałam dzień i noc w pocie czoła, została skradziona przez aktualizacje. Był to dla mnie lada cios, szczególnie, że nie naruszyłam żadnego z punktów regulaminu. Ofiarnie postanowiłam ją przepisać tutaj, ale to poważne zadanie. Wierzę, że skoro zbierało tak wielką rzeszę fanów tam, to i tu ktokolwiek doceni moją krew i łzy. Oby zachęciło to wszystkich zwiedzających.
Życzę smacznego.