niedziela, 1 grudnia 2019

Chłopiec ze złotej porcelany - Rozdział 1 (#drarry)

Rozdział 1

Malfoy Manor, Wiltshire, 24 grudnia 1991 r.

    Ciemny salon ogromnego dworu. Złoto okleja ornamenty sklepień i zdobionych mebli. Czarne drewno, z którego wykonane są szafy, szafki i komody. Perski, ogromny dywan w czarno-zielone wzory rozpościera się na marmurowym parkiecie. Po środku salonu, tuż obok, drogiego, srebrnego świerku stoi bogato zastawiony stół świąteczny. Przy nim - szczupły jedenastolatek, opierający nieelegancko łokcie na śnieżnobiałym obrusie. Za oknem jest już naprawdę ciemno, a na dodatek ciągle sypie śnieg. Pochylony nad pustym talerzem wygląda niczym posąg. Słabe światło świec oświetla jego kamienną twarz, na której rysuje się ogromne rozczarowanie. Blade, wąskie usta zaciskają się nagle w cienką linię z nieukrywanej frustracji. Nikt mu nie towarzyszy. Wygląda na smutnego i wściekłego jednocześnie. Zegar wybija dwudziestą, a on nadal tkwi w jednym miejscu.
- Czy panicz raczy sobie coś innego? - ktoś zadaje pytanie. Głos jest zlękniony i nieufny, jednak niesamowicie służalczy. Chłopiec przenosi wzrok na skulonego przy jego nogach w pokłonie skrzata domowego. Zagryza mocno dolną wargę niemal do krwi. Powoli wypuszcza wstrzymywane jeszcze chwilę temu powietrze i uśmiecha się sztucznie. 
- Prezenty, podaj - warczy w stronę stworzenia, które posłusznie rusza w kierunku ozdobionej na złoto choinki. Chwilę potem widzimy jak blondyn rozrywa kolorowe pudełka, wyciągając coraz to nowe rzeczy, ale żadne z nich nie wywołuje uśmiechu na jego twarzy. Odrzuca śnieżne kule, książki, gustowne szaty i nawet najnowszy model miotły. Wtedy do pomieszczenia wchodzi kolejna postać. 

- Idź spać - zaczyna surowo blondwłosa kobieta, ubrana w jedwabną koszulę i podomkę w kolorze kremowym. 

- Jeszcze wcześnie - odpowiada dziecko bezbarwnie, zupełnie jakby w jego głosie nie było ani krzty życia. Zupełnie jakby się tego wyuczył. Jakby był aktorem, a to była jego dobrze znana rola. Kobieta zerka na stół, a jej spojrzenie pada bezpośrednio na pusty talerz syna. 

- Po co tu siedzisz? I tak nie jesz - wwierca się urażonym spojrzeniem w chłopca, który nawet nie reaguje. Bierze w dłonie kaszmirowy, szary szalik i uśmiecha się tak kłamliwie, że nawet skrzat ucieka w popłochu. - On nie przyjdzie Draco, pracuje, tłumaczyłam ci już, że twój ojciec...

- Dość! - ucina chłopiec chłodno, oplatając szyję szalikiem. Przez chwilę wtula w niego nos, wdychając tylko zapach drogiego materiału. Nic poza nim. - Dobranoc - mówi po chwili, wstając od stołu i rusza w kierunku drzwi. Kobieta wzdycha ciężko, opadając na krzesło przy stole. 

- Podaj paszteciki - prosi skrzata, który pośpiesznie zbliża się do niej z talerzem pełnym pyszności. Wtedy Lucjusz wrócił dopiero późno w nocy, kiedy Draco już spał. 

*** 

    Draco budzi się wcześnie rano. Nie kłopocząc się poranną toaletą zbiega w pidżamie po schodach, naiwnie łudząc się, że zastanie ojca przy śniadaniu. Chce życzyć mu Wesołych Świąt, zanim wyjdzie do pracy. Naturalnie. Lucjusz zbiera się do wyjścia. 

- Ojcze - cieszy się chłopiec, a jego oczy rozpromieniają się gdy zastaje mężczyznę wciągającego właśnie płaszcz. Lucjusz zerka na syna z niesmakiem, widząc, że jest jeszcze nie ubrany. - Mam dla ciebie prezent i...

- Draco, ubierz się! Wybierzesz się z matką do Londynu na spektakl. Bardzo na ciebie liczę synu, będzie tam pewna ważna osobistość, dołączę do was na miejscu - informuje go surowo, wciągając jedną ze skórzanych rękawiczek. 

- Ale... 

- Tak, tak, Draco. Wesołych Świąt - na odchodne całuje chłopca w czubek głowy i wchodzi do kominka, uprzednio biorąc garść proszku fiuu ze słoiczka przy oknie. - I pamiętaj Draco, jesteś już dorosły - uśmiecha się, po czym znika w zielonych płomieniach. Jedenastolatek rzuca niedbale w kąt pudełko, które do tej pory nerwowo ściskał w dłoniach i zniechęcony wraca do swojego pokoju. 


***

    Jest naprawdę zimno, kiedy razem z matką jadą dorożką, drogą prowadzącą przez sam środek świątecznego jarmarku. Przekrzykujący się Londyńczycy bezczelnie podbiegają do nich, proponując swoje towary. Szklane renifery, wirujące w powietrzu aniołki, ręcznie malowane bombki z ruchomymi wizerunkami i porcelanowe chatki - wszystko wysokiej jakości. Ręczne ozdoby i świąteczne prezenty. Wszystko to, co zachwyca każdego, oprócz nich. Tak, jakby piękno było zarezerwowane, a oni widzieli już wszystko. Mimo tego Draco jest niezmiernie podekscytowany świąteczną atmosferą i myślą, że spędzi popołudnie w towarzystwie ojca. Narcyza owija się tylko szczelniej szalem z lisiego futra, nawet nie zerkając na ozdobione stragany i budki. Kiedy wreszcie docierają na miejsce, chłopiec wyskakuje błyskawicznie z wozu i podaje matce dłoń. Kobieta elegancko schodzi po stopniach, unosząc rąbek czerwonej sukni wieczorowej, uważając by jej nie zadeptać. Oboje wchodzą do środka londyńskiego teatru, nie kłopocząc się przeciskaniem w kolejce. Pozycja Malfoyów w świecie czyni cuda. Wystarczy tylko machnąć nazwiskiem i już traktują cię jak lorda, którym jego ojciec niezaprzeczalnie był. Dlatego właśnie wzbudzali tak ogromny szacunek. Oboje elegancko ubrani, są zaproszeni do wynajętej loży, w której czeka już na nich Lucjusz wraz z nieznajomym mężczyzną, wyglądającym na Węgra. Człowiek ten ma długie, skręcone, czarne włosy i śmieszne wąsy. Jego skóra niesamowicie różni się od tej Dracona, kiedy wymieniają wzajemny uścisk dłoni. Przez chwilę chłopiec ma wrażenie, jakby ciemne oczy przeszywały go na wylot, wywołując na jego plecach dreszcz niepokoju. Rumieni się nieświadomie, onieśmielony sposobem wypowiadania twardo jego imienia przez trzydziestolatka. Nie uchodzi to uwadze ojca chłopca, który zaborczo kładzie dłoń na ramieniu syna. Blondynek przenosi na niego swoje spojrzenie, gdy ten uśmiecha się pokrzepiająco, dodając mu otuchy. Podejrzenia jedenastolatka wzmaga strach, jaki odczuwa siadając na fotelu między nimi. Ma wrażenie, że czarodziej ten nie spuszcza z niego wzroku i nie jest to zwykła, mentorska sympatia. Loża jest tego dnia tylko dla nich. Światła gasną. Na scenę wchodzi pierwszy aktor, a punkt świetlny reflektora pada tylko na niego. Draco rejestruje, że jest to spektakl śpiewany - opera bądź operetka. Nie zna się na tym za dobrze, tak jak i jej nazwy, ale jest wrażliwy na sztukę i potrafi docenić prawdziwy kunszt. Szybko wychwytuje słowa smutnej pieśni głównego bohatera o przemijaniu życia i niesprawiedliwości świata. Wydaje mu się to bardzo poetyckie i może trochę zbyt polityczne. Zafascynowany siedzi nieruchomo między Węgrem, a własnym ojcem pogrążonymi w biznesowej rozmowie. Tak, jakby nic nie mogło im przerwać. Nawet żałosny płacz bohatera. Spogląda na siedzącą z przodu matkę, która nachyla się nad balustradą, by być jak najbliżej spektaklu i doznać wewnętrznego oczyszczenia. Panuje półmrok, kiedy czyjaś dłoń opada na kolano dziecka. Zdezorientowany Draco odrywa wzrok od sceny i spogląda na ciężką, ciemną skórę ręki, która niby przypadkiem prześlizguje się po jego nodze. Nie reaguje. Z ciekawością i pewną dozą szoku patrzy, jak węgierskie palce suną po jego eleganckich spodniach od kolana, wzdłuż uda i zatrzymuje się niebezpiecznie blisko jego kroku. Palce cały czas ugniatają go przez drogi materiał. Nie podoba mu się to. Wciąga wystraszony powietrze. W panice spogląda wystraszonym spojrzeniem na ojca, który tylko pokrzepiająco klepie go po ramieniu. Nawet nie odwraca wzroku od sceny, zupełnie jak obcy, który cały czas przesuwa palcami w górę i w dół. To sprawia, że blondyn pochyla się lekko w przód, by zacisnąć mocno powieki w obronie przed napływającymi do oczu łzami. Wierzy, że gdy uchyli powieki, to wszystko zniknie. Ale nie znika. A trwa cały akt. Nie wędruje dalej. Pali, ale nie dotyka wrażliwych miejsc. Cały czas tam jest. Niepisana umowa między obcokrajowcem, a jego ojcem. Draco milczy cały ten czas, nie wiedząc jak powinien się zachować. Drży, kiedy palce Lucjusza mocno zaciskają się na jego ramieniu. Jakby próbował przygotować go na coś jeszcze gorszego. Dopiero po chwili rejestruje, że obaj kłócą się o coś, a węgierska ręka pnie się zdecydowanie za wysoko. Chce uciec, jednak tego nie robi. Dłoń dotyka jego ściśniętego kroku, badając idealnie fakturę tamtejszego materiału. Jasnowłosy wstrzymuje oddech, nie pozwalając sobie na niewinność czy dziecinność. Wytrzymuje obmierzły dotyk w milczeniu, wyobrażając sobie, że jest aktorem na scenie, który musi odegrać swoją rolę mimo każdej przeciwności. Zagra ją, a potem zapomni o tym obrzydliwym wydarzeniu, łamiącym jego psychikę. Zupełnie jak ten aktor na początku przedstawienia. Zaśpiewa swoją żałobną pieśń, a potem zamilknie. Rozlegają się głośne oklaski, gdy na scenie zjawia się ten zapomniany śpiewak z początku przedstawienia. To wtedy Draco po raz pierwszy czuje się zdradzony przez aktora, który przecież miał odejść. Nie wie co począć z ręką, coraz bardziej naciskającą na jego intymne miejsca. Tym razem pieśń aktora jest bardziej rozpaczliwa i przepełniona bólem. Blondyn nie rozumie żadnego słowa, które wydobywa się z jego ust. Mimo to, utożsamia się z bohaterem, wsłuchując w kolejną smutną sonatę o niezrozumiałym przesłaniu. Kończy się akt, a palce znikają. Narcyza wstaje z miejsca ze łzami w oczach i wychodzi, uprzednio informując mężczyzn dokąd zmierza. Węgier uśmiecha się do Draco, na co ten krzywi się sztucznie w odpowiedzi. Nie jest w stanie zmusić się do uśmiechu, ani też nie może powstrzymać czających się niedaleko łez, więc mocno zaciska powieki. Lucjusz nie wygląda na zbytnio zadowolonego, ale nadal nie zabiera dłoni z ramienia syna. To dodaje chłopcu otuchy, który po raz pierwszy daje o sobie znać, wzdychając głośno. Ojciec uśmiecha się zimno do rozpromienionego mężczyzny, odpalającego filuternie papierosa. 

- Uczysz się, fiú? - pyta łamaną angielszczyzną, a w jego głosie czai się dziwny podtekst, mimo twardej oprawy. Jedenastolatek niepewnie kiwa głową, zerkając na ojca. Czuje tylko obrzydzenie, ale jest zbyt przerażony by reagować samodzielnie. 

- W Hogwarcie. Należy do Slytherinu - mówi z dumą Lucjusz, zwalniając syna z odpowiedzi. Obaj Malfoyowie dostrzegają bezrozumne spojrzenie Węgra. - Rozważam czy nie przenieść go do Durmstrangu. Mają lepszy program nauczania i przede wszystkim uczą czarnej magii, a nie tylko jak się przed nią bronić - dodaje wyniośle. Draco milczy, obserwując ich zmieszany. Węgier raczej nie przykłada większej wagi do słów starszego Malfoya, bo cały czas bacznie przygląda się chłopcu. Blondyn od razu pąsowieje, rozumiejąc co takiego ma na myśli obcokrajowiec. Draco jest dzieckiem, ale jest też niezmiernie błyskotliwy. Doskonale wie, że w tamtym momencie wolałby być bezrozumnym półgłówkiem i żyć w nieświadomości. 

- Och naturalnie! U nas mamy takie jak to się u was mówi... hálóterem dla takich chłopców jak ty - szuka odpowiednich słów, klepiąc Lucjusza poufale po dłoni. Draco już ich nie słucha. Narcyza właśnie wraca na miejsce, rzucając synowi dziwne spojrzenie. Młody Malfoy prycha pod nosem, zaciskając mocno uda, bo już po chwili światła gasną ponownie. Dłoń Węgra wraca na wcześniej wytyczony szlak, a ta ojca znów ląduje na jego ramieniu, jakby mężczyzna bał się, że jego syn zaraz ucieknie. Najwidoczniej jedenastolatek cały się trzęsie, bo uścisk staje się bardziej opiekuńczy. Kiedy tego dnia sztuka się kończy, chłopiec jest spocony i blady, jego ojciec równie zmęczony i wściekły, a Narcyza jakby nieobecna. Węgier za to niesamowicie zadowolony, przesadnie żegna się z dzieckiem, obejmując go mocno. Gładzi przy tym dół jego pleców, co niesamowicie złości Lucjusza. Jednocześnie Malfoy zaciska mocno usta, milcząc wymownie. Narcyza natomiast odwraca wzrok, podczas gdy Draco stoi jak słup, oddychając ciężko. Znów zdradzony. - Może ty i tata odwiedzicie mnie kiedyś w moim rodzinnym Eger? - pyta radośnie. Blondyn przełyka głośno ślinę, gdy ojciec odciąga go od mężczyzny. 

- Zobaczymy - ucina, a na twarz nieznajomego wstępuje niezadowolony grymas. 

- Zapraszam - nalega, sunąc wzrokiem po drobnym ciele chłopca. Młody Malfoy dumnie wypina pierś, nie mając zamiaru się złamać. Czuje się bezpieczniej, wsparty plecami o pierś ojca, który przyciska go do siebie. Z drugiej strony wykroczył już poza sferę swojego strachu i nie czuje zupełnie niczego. Jedyne o czym marzy to znaleźć się w swoim domu i zapomnieć. Zamiast tego sterczy tu, nie zdradzając ani na chwilę swojego przerażenia. Chce tylko pokazać się ojcu z najlepszej strony. Tylko to się liczy. 

- Może kiedyś - wtrąca się Narcyza. Węgier całuje wierzch jej dłoni w geście pożegnania. Ostatni uścisk rąk z Lucjuszem, zanim rozstaną się przy wyjściu z teatru, obrzucając się wzajemnymi, ostrymi spojrzeniami. Draco zamyka oczy, gdy suną dorożką przez jarmark. Teraz nawet żałośni sprzedawcy już go nie cieszą. 
***


    Tego wieczoru Draco praktycznie się nie odzywa. Zaszywa się w swoim pokoju do godziny dwudziestej pierwszej, leżąc bezwładnie wśród puchowych poduszek. Nie reaguje na wołanie na obiad, ani prośby matki. Tkwi pusto, oderwany od rzeczywistości, ciągle mając przed oczami obrzydliwego Węgra, który pozwolił sobie na takie rzeczy. Bardziej dobijającym faktem było jednak to, że Lucjusz nie reagował, a wręcz przyzwalał na takie zachowanie. A matka... Matka odwracała tylko wzrok. O ile cokolwiek widziała. Była zbyt pochłonięta samą sobą. Uderzony tą bezczelną zdradą, nie potrafi wydusić z siebie ani słowa. Nie potrafi zrozumieć, dlaczego rodzina, która była mu najbliższym dobrem, odwróciła się od niego w tak perfidny sposób. Nie umie też pojąć, jak powinien teraz na nich reagować. Z jednej strony przyczynił się do osiągnięcia celu ojca, z czego powinien być dumny. Z drugiej strony stał się środkiem, którym nie powinno stać się jedenastoletnie dziecko. Czuje tak ogromne obrzydzenie do swojej rodziny, że nie potrafi im spojrzeć w twarz. Jednak największe obrzydzenie czuje do samego siebie. Kiedy zamyka oczy, świadom, że chce zasnąć, słyszy jak jego ojciec i matka się kłócą. Są to tak głośne krzyki, że z ciekawości postanawia wyjść z pokoju. I tak przy takim wrzasku nie potrafiłby zasnąć. Zakrada się więc bezszelestnie na antresolę schodów, wychylając przez balustradę by lepiej słyszeć. Zastaje ich oboje w hallu na dole. Narcyza krzyczy coś niezrozumiałego, a Lucjusz tylko milczy. Matce zdarzało się mówić po francusku, gdy była wzburzona. A Draco jeszcze nie do końca opanował ten język, chociaż bardzo się przykładał. Po chwili wściekła kobieta wkracza do bawialni, uprzednio trzaskając drzwiami, a ojciec ani drgnie. Nie rusza w ślad za nią. Stoi tylko i wpatruje się pusto w posadzkę oraz swoje lakierowane buty. Jedenastolatek ostrożnie schodzi po schodach i pociąga ojca za rękaw. Zupełnie tak samo, jak robił to gdy był dzieckiem. Poruszony tym gestem Lucjusz przenosi na niego swoje spojrzenie. Wtedy chłopiec zauważa w jego oczach skrywane łzy. Kuca naprzeciw syna i uśmiecha się przepraszająco. Chłopiec milcząc obejmuje ojca, wybaczając mu to co się stało. Nie może. Chociaż bardzo chce, naprawdę nie potrafi go nie kochać. I chociaż myśl, że jego własny ojciec potraktował go jak kartę przetargową nie daje mu spokoju, to nie chce się za to gniewać. Lucjusz i on nie mają idealnych kontaktów. Draco jest raczej rozpieszczonym dzieciakiem, który zawsze dostaje to, czego chcę, jednak nie rodziców. Oboje są zawsze zajęci czymś ważniejszym. Wspólne wyjścia traktuje jak nagrodę i wielokrotnie przyłapuje się na tym, że odlicza dni do każdego kolejnego. Drogie prezenty przypominają mu zazwyczaj o danej obietnicy, dlatego tak kurczowo się ich trzyma i często przechwala. Tym razem żaden prezent nie wynagrodzi mu krzywdy. Tak sądził. Ale trzymając w objęciach ojca, który szczerze żałuje i czuje się tak strasznie winny, nie umie inaczej. Musi mu wybaczyć. Jest to egoistyczna pobudka. Jeżeli nie zrobiłby tego, zostałby pustą skorupą, która nie ma się już zupełnie czego trzymać. Wszystkie wzorce by umarły, a on czuje się wystarczający samotny już teraz. Nie może pozwolić sobie na dalsze pogrążanie w tej bezwzględnej ciemności. 

- Nigdy więcej nie pozwolę nikomu cię tknąć - oświadcza pewnie mężczyzna, patrząc w załzawione oczy dziecka. Draco nie mówi tego dnia już nic więcej. Gdy rozstaje się z ojcem, który jak dawniej układa go do snu, wie, że to więcej się nie powtórzy. Lucjusz nie robił tego nigdy. To była jednorazowa sprawa. Chce w to wierzyć, chociaż podświadomie się boi. A mimo to ufnie zasypia w swoim łóżku, gdy ojciec przykrywa go troskliwie kołdrą.